Stany Zjednoczone odczuwają wysoki deficyt handlowy. Co więcej, ich gospodarka jest mocno zadłużona – obecnie już na 19 bln dolarów. I dług publiczny stale rośnie. Ale opinie ekspertów są mocno podzielone co do tego, kto dziś powinien bardziej dążyć do podpisania porozumienia o wolnym handlu – USA czy Unia Europejska.
Podczas kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych, Donald Trump wypowiadał się negatywnie na temat amerykańskich umów handlowych, zarówno tych już zawartych, jak i dopiero negocjowanych. Przyszły prezydent mówił m.in. o potrzebie renegocjowania układu NAFTA. Zdaniem niektórych polskich ekspertów, tak ocena relacji z Kanadą i Meksykiem nie musi jednak oznaczać, że umowa TTIP jest zagrożona. Przeciwnie, według warszawskiego ekonomisty Łukasza Białka, możliwość zawarcia paktu z UE stanowi wręcz szansę na poprawę kondycji amerykańskiego rynku.
– W 2017 r. zadłużenie gospodarki USA przekroczy 20 bln dolarów. Utrzymujący się deficyt wymiany handlowej, wycofywanie złota z Banku Rezerwy Federalnej, wyprzedawanie obligacji amerykańskich to tylko pozornie niepowiązane ze sobą czynniki, które razem obniżają potencjał ekonomiczny. Dlatego, Stanom Zjednoczonym zależy na rozszerzaniu swojej strefy wpływów i doprowadzeniu do podpisania porozumienia TTIP. Racjonalizm, jaki reprezentują amerykańscy politycy i biznesmeni, może doprowadzić do ewolucji w relacjach gospodarczych z UE, nie zaś rewolucji – twierdzi Łukasz Białek.
Decydują interesy
W pierwszych słowach po swojej wygranej, Donald Trump zapowiedział, że Stany Zjednoczone będą chciały współpracować gospodarczo z każdym krajem, ale na uczciwych warunkach. Łukasz Białek odczytuje tę zapowiedź jako jeden z możliwych scenariuszy renegocjacji umów handlowych. Przyszły prezydent wskazywał w swoich wystąpieniach, że będzie mu zależało na zawieraniu układów korzystnych przede wszystkim dla USA i przeciętnego amerykańskiego obywatela. Ten przekaz oczywiście mocno trafił do wyborców.
– Gdyby Donald Trump spełnił swoje wyborcze zapowiedzi, to USA groziłby realny izolacjonizm, co oznaczałoby spore straty dla amerykańskich przedsiębiorstw. Jest więc mało prawdopodobne, by w relacjach pomiędzy UE a USA zostały wprowadzone dodatkowe ograniczenia, ale szanse zawarcia umowy TTIP wyraźnie zmalały. Możliwe, że dostęp do największych zamówień rządowych będzie w Stanach Zjednoczonych preferowany dla własnych firm, ale to wywołałoby mocną reakcję ze strony Unii Europejskiej – mówi serwisowi agencyjnemu dr Wojciech Warski, przewodniczący Konwentu Business Centre Club i wiceprzewodniczący Rady Dialogu Społecznego.
Jednak amerykańscy eksperci przewidują, że po wygranej Donalda Trumpa nie będzie mowy o dokończeniu negocjacji dotyczących porozumienia TTIP. Zdaniem Łukasza Białka, jest to niewątpliwie jeden z możliwych scenariuszy, ale ekspert zwraca również uwagę na to, że prezydent samodzielnie nie podejmie takiej decyzji. W tej kwestii wiele zależy od stanowiska Republikanów, którzy z kolei będą musieli uwzględnić opinie zainteresowanych grup interesów. Należy jednak pamiętać, że w trakcie kampanii polityk jedynie wyrażał własne poglądy. Tymczasem, po wygranych wyborach, reprezentuje cały amerykański naród. W toku podejmowanych decyzji, zatem będzie musiał uwzględniać korzyści różnych warstw społecznych.
Eksperci twierdzą, że po wakacjach zakupy zdrożeją r/r o ok. 5%. Argumentują to m.in. wzrostem inflacji, cen gazu i energii elektrycznej, a także poprawą sytuacji finansowej Polaków. Niektórzy przewidują też, że przed świętami wzrosty cen sięgną nawet 6-7% rdr.
Kwestia sporna
– Dotąd to stronie amerykańskiej bardziej zależało na podpisaniu porozumienia TTIP, niż Unii Europejskiej. Ale z uwagi na nieustępliwość USA w negocjacjach, wiele krajów zachodnioeuropejskich, tj. Niemcy, Francja, a przed Brexitem również Wielka Brytania, były przeciwne zawarciu układu w takim kształcie, jaki był wówczas proponowany. Kwestia sporna dotyczyła zapisów korzystnych dla międzynarodowych korporacji ze Stanów Zjednoczonych. Przyjęcie ich wywołałoby jednak szkody w słabych gospodarczo krajach Europy. Chodziło m.in. o standardy jakościowe, sanitarne, żywnościowe, a także socjalne, kulturowe oraz środowiskowe – wyjaśnia Łukasz Białek.
Tymczasem, dr Wojciech Warski uważa, że dla Stanów Zjednoczonych TTIP nie ma dużego znaczenia. Zawarcie układu leży przede wszystkim w interesie UE, więc to ona musi być stroną aktywną. Według eksperta BCC, spotkania Jean-Claude Junckera, przewodniczącego Komisji Europejskiej, oraz Donalda Tuska, szefa Rady Europejskiej, z Prezydentem Trumpem powinny zostać zorganizowane jak najszybciej, zanim do gry włączy się Władimir Putin. Rosja może zaoferować Amerykanom np. polityczne koncesje w rejonie Bliskiego Wschodu, w zakresie bezpieczeństwa dostępu do ropy, w zamian za pakt o nieingerencji USA w sprawy dawnej Europy Wschodniej.
– Gdyby TTIP nie zostało zawarte, straci na tym przede wszystkim Europa, czego skutkiem będzie obniżenie standardu życia jej mieszkańców. W związku z brakiem konkurencji ze strony amerykańskich producentów, na europejskim rynku nie obniżą się ceny towarów i usług. Odczują to przede wszystkim najbiedniejsi konsumenci Starego Kontynentu. Na niepodpisaniu porozumienia zyskają natomiast kraje BRICS, czyli Brazylia, Rosja, Indie, Chiny i Republika Południowej Afryki. Nie będą bowiem narażone na konkurencyjność ze strony połączonych sił UE i USA – przewiduje dr Warski.
Chłodna kalkulacja
Jednak, według Łukasza Białka, gdyby przyszły prezydent, wraz z Kongresem, zrezygnował z zawarcia układu z UE, to Stany Zjednoczone jako pierwsze odczułyby poważne straty. Silnie potrzebują one nowych rynków zbytu, zaś Unia Europejska ma nadwyżkę w handlu z USA. O możliwości poprawy sytuacji międzynarodowych, amerykańskich koncernów, dzięki TIPP, świadczą liczne prognozy. Dla przykładu, Komisja Europejska ocenia, że PKB obu gospodarek wzrósłby głównie ze względu na dynamiczny rozwój Transatlantyckiego Partnerstwa w dziedzinie Handlu i Inwestycji. Eksport z USA do UE miałby się powiększyć aż o 37% w ciągu roku, a transport towarów w przeciwnym kierunku o 28% rocznie.
– Tło dystansu Trumpa wobec TTIP jest niejasne i możliwe, że jako prezydent jednak zmieni zdanie. Liczę, że zwycięży chłodny rachunek ekonomiczny i układ z UE zostanie potraktowany jako bardzo duża transakcja biznesowa, mimo tego, że bardziej powinno zależeć na niej Europie. Dzięki podpisaniu porozumienia, obie gospodarki zyskałyby bowiem konkurencyjność wobec Chin i krajów ościennych. Pytanie tylko, czy nowy prezydent dostrzeże i doceni ten interes – rozważa dr Wojciech Warski.
Na koniec pierwszego półrocza br. liczba osób, które w zgłoszeniu do ubezpieczenia emerytalnego i rentowego podały obywatelstwo inne niż polskie, zbliżyła się do 1,2 mln. To o 6% więcej niż rok wcześniej, kiedy było ich niemal 1,1 mln.
Wojna celna?
Jeżeli nie doszłoby do podpisania porozumienia TTIP, to zdaniem ekspertów, nie należałoby się jednak obawiać wprowadzenia przez USA wysokich ceł na towary z Unii Europejskiej. Na ewentualnej wojnie celnej, pomiędzy partnerami podobnej siły, w ostatecznym rozrachunku straciliby wszyscy. Skutkiem byłoby spowolnienie rozwoju obu gospodarek. Jak mówi dr Warski, byłaby to tzw. sytuacja „loose-loose”. Przewodniczący Konwentu BCC przewiduje, że powinien zostać zachowany status quo.
– W trakcie kampanii prezydenckiej Donald Trump proponował wprawdzie, aby wprowadzić 35% cła na meksykańskie produkty importowane do USA i 45% na wyroby sprowadzane z Chin. Jednak UE to nie Chiny czy Meksyk, lecz olbrzymi rynek zbytu dla Stanów Zjednoczonych, o podobnym stopniu rozwoju i kulturze handlowej. W tej sytuacji, wojny celne byłyby całkowicie bezproduktywne. Gdyby jednak nastała tak nieprawdopodobna rzeczywistość, to ucierpiałyby liczne przedsiębiorstwa, destabilizując rynek pracy i nastroje społeczne – zapewnia dr Warski.
Jak wyjaśnia Łukasz Białek, podniesienie do 35-45% podatków na towary sprowadzane zza granicy, naraziłoby Stany Zjednoczone na kontratak. Z najtańszych produktów importowanych, które sprzedają amerykańskie sieci handlowe, korzysta obecnie kilkadziesiąt milionów najuboższych obywateli. I to oni ponieśliby konsekwencje ewentualnej wojny celnej. Argument o tym, że produkcja tanich wyrobów za granicą zabrała miejsca pracy w Ameryce, jest prawdziwy. Ale pojawia się zasadnicze pytanie, czy mieszkańcy Stanów Zjednoczonych będą skłonni pracować za stawki, na które godzą się Azjaci.
– Podczas gdy na azjatyckich rynkach wschodzących odbywał się proces uprzemysłowienia, firmy ze Stanów Zjednoczonych tworzyły zakłady produkcyjne np. w Chinach. Jeszcze kilka lat temu swoich filii spółek Joint Venture na terenie Azji miało ok. 95% największych amerykańskich przedsiębiorstw z rankingu Fortune 500. W skutek tego, obecnie ponad 80% towarów importowanych przez USA w ogóle nie ma swoich odpowiedników. Dlatego, coraz częściej wśród tamtejszego establishmentu pojawiają się opinie na temat konieczności reindustrializacji gospodarki – zwraca uwagę warszawski ekonomista.
Jak podsumowuje Łukasz Białek, przepływy w światowej gospodarce są bardzo skomplikowane. Ponadto mało który kraj produkuje jakiś towar od początku do końca. Wprowadzanie wysokich ceł, spowodowałoby olbrzymie zaburzenie w łańcuchach dostaw. Dostosowanie się do nowych warunków dużo by kosztowało, a to z kolei przełożyłoby się na ceny końcowe produktów. Poszczególne firmy, które są dostawcami, np. części czy podzespołów dla dużych koncernów, w wypadku spowolnienia gospodarczego, z pewnością by to poważnie odczułyby.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Materiał chroniony jest przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 roku o ochronie baz danych. Materiał może być wykorzystany (w tym dalej publicznie udostępniany) wyłącznie przez zarejestrowanych Użytkowników serwisu, tj. dziennikarzy/media. Jakiekolwiek wykorzystywanie przez nieuprawnione osoby (poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami) jest zabronione.